Znacie ten moment, kiedy uświadamiacie sobie, że nie byliście na wakacjach od X lat? W miejsce X wstawcie dowolną liczbę większą niż 3.
Kiedy postanawiacie coś z tym zrobić, gdzieś wyjechać, uciec, nie wiem, glebnąć się na obcej ziemi w celach wypoczynkowych, podczas wyjścia z domu wyglądacie najpierw zapewne tak:

Ewentualnie są jeszcze mistrzowie kamuflażu, którzy dopiero po czasie okazują słabość.. ewentualnie zapadają w bliżej nieokreśloną comę.
Ja zbliżałam się do comy w równi pochyłej, więc wyglądałam jak mix obu przypadków. Stressed Depressed but Happy. Aż w końcu któregoś dnia siedząc na fejsie zobaczyłam na którymś z fanpejdży mówiących o fajnych zniżkach TO co włączyło we mnie kontrolkę. Takie tam małe przewody się połączyły, te które jeszcze nie zostały spalone, hłę hłę.
Znacie to. Bilety lotnicze za niską cenę wołające do Ciebie “ej, tam jest Primark, ej, tam jest sklep z czekoladą po same zęby”, ale najważniejsze: “EJ TAM JEST TWOJA SIS!”.
Odpowiedni wzrok na Stałego i Niezmiennego Towarzysza Każdej Podróży:
Kubuś od razu wiedział, że już nie ma opcji, żeby przestawić wyjazd na później, bo ma do czynienia z Jednostką Wakacji-Potrzebującą w stopniu dużym.
No i ok. Rozpoczęłam planowanie. Żeby było śmieszniej, chciałam udowodnić Kubusiowi, że jestem w stanie wszystko zaplanować tak, żeby sobie pokojarzył podróżowanie ze mną dobrze.
Jenyy, ja też myślałam, że się uda. :D
Powiem tak w skrócie, że jeśli można było spieprzyć 5 rzeczy podczas organizacji, to ja spieprzyłam 6. Chyba najśmieszniejszy był zonk, kiedy Kubuś o 1 nad ranem w dniu wyjazdu zapytał mnie jaki jest adres tego parkingu przy lotnisku, który rezerwowałam dzień przed. A ja przecież zarezerwowałam, ale kulturalnie internetowo, nie dostałam potwierdzenia. A przecież samolot o 6:30.. Mistrzyni improwizacji nigdy nie śpi i udało mi się załatwić inny parking :P Ale co Kubusia wystresowałam to jego. Najgorsze, że to dopiero początek xD”
Samolot o 6:30, więc wyruszyliśmy o 3 rano. Stwierdziliśmy, że jak będziemy na 5 na odprawę to na luzaku zdążymy. Dojechaliśmy, była jakaś 5:10, podczas gdy mnie tknęło “a sprawdzę jeszcze raz czy wszystkie papiery pokładowe wzięłam.” *czytu czytu* a tam…
JAK BYK NAPISANE, ŻE 6 RANO. NIE 6:30. 6 KURNA RANO.
Witam w moim świecie xD
Z racji tego, że specjalnie częstymi bywalcami lotnisk nie jesteśmy, (niedzielnymi to też złe słowo) więc w naszych oczach KAŻDA MINUTA była na wagę złota. Mieliśmy jakieś 10 minut do czegoś tam, a parking wcale nie tak blisko, no i tak się spieszyliśmy, że w tym wszystkim zapomnieliśmy zamknąć samochodu. Dobrze, że uświadomiliśmy sobie to po wyjeździe, próbując otworzyć otwarty już samochód. xD”
Na szczęście nic nam nie zniknęło, włącznie z samochodem. Lol to mało :P
Jak już dotarliśmy z moim sercem na ramieniu na miejsce, to oczywiście się okazało, że jeszcze dużo czasu mamy do otwarcia gejtów, więc łeee, bieganie na marne xD Ale to chyba dlatego, że dostaliśmy +100 do Szczęścia.
Na miejscu byliśmy o 7:30. Obliczyłam zgrabnie, że skoro nie mamy rejestrowanego bagażu, to autobus z lotniska do centrum o 7:50 powinien pasować idealnie.
Zapomniałam o jednej zasadniczej kwestii.. dowodzik pokazać trzeba. A do tego kolejeczka. DŁUGA. Na przystanek przypełzliśmy o 8:10. Całe szczęście myślenie a’la Alciak jest dość powszechne w tamtych rejonach, więc bilet można było wykorzystać w ciągu godziny od swojej niedoszłej podróży ;)
Dotarcie do Victoria Coach Station przebiegło bez żadnych komplikacji, jak dalsza podróż. Moja Siostrzyczka wraz Noiproxem odebrali nas i od razu wsadzili w pociąg do Dover.
Strasznie sentymentalnie wspominam zarówno samo Dover jak i całą Anglię. Wyjazdowi przyświecał cel, żebym z Kubusiem wyżyła się artystycznie analogiem, niestety mój Rolleiflex 6006 w pewnym momencie.. padł. W trakcie drogi, po skończonym trzecim z kolei filmie, kasetka na filmy się rozpadła. To uniemożliwiło mi dalszą ekspansję średnioformatową Anglii, na szczęście Kubuś miał Revueflexa, więc czynił powinność, a ja zostałam przy Iphonku ;) Jak tylko wywołamy i zeskanujemy filmy, to je wrzucę na bloga :)
Cały wyjazd udał się znakomicie. Przegadaliśmy tryliardy godzin, zjedliśmy najlepszego łososia ever tradycyjnie zrobionego przez Telciaka, wypiliśmy hektolitry pysznej kawy (dzięki Noiprox ^^), spędziliśmy w pociągach odpowiedni czas pozwalający na zżycie się z mijanymi miejscowościami, przemierzyliśmy kilometry, widzieliśmy alpaki, moje ulubione ozdoby świąteczne, oraz jedliśmy naprawdę dobre jedzenie na mieście, byliśmy nawet na London’s Eye! Długo by wymieniać, bo naprawdę świetnie spędziliśmy czas, za co ogromnie dziękujemy Gospodarzom. Gdyby nie Wy, wszystko byłoby insze. Mniej gwiazdkowe ;)
Bez dłuższych słów, pozostawiam Was ze zdjęciami z wyjazdu ;)
Po takiej ilości zajebistego jedzenia można było powiedzieć jedno. FOOD COMA. Pozytywnie oczywiście ^^
To już koniec wycieczki po wspaniałej Anglii. Byłam tam wcześniej dwa razy, ale dopiero teraz poczułam w 190% o co chodzi z czarem tego kraju. :)
PS. W National Muzeum znaleźliśmy Groota z Guardians of Galaxy! Mowa oczywiście o panu pierwszym z lewej w drugim rzędzie xD
a tu orydżynal:
PS2. W Horsham jest ślicznie ^^
AHOY!
Alicja
2 lub więcej komentarzy
Następnym razem przywieziemy Anglię do nas ;P Oszczędzimy sobie w ten sposób stresów na lotnisku (;
Mehehe, tak! :D